el-e
liczba publikacji: 17
liczba punktów: 180

Mutogeneza 010

Wędrowały kilka godzin zanim dotarły do miejsca, gdzie Krisi widziała po raz ostatni swoją przyjaciółkę. Razi zastanawiało to, jakim cudem wysoka kobieta szła szybko i pewnie, pomimo swoich ran.
Ostatni odcinek drogi Krisi przebyła. Razi szła spokojnie, obserwując wysoką kobietę przed sobą. Nie liczyła na to co Krisi. Była przekonana, że druga kobieta nie żyje. I tak jak się spodziewała, nie znalazły jej. W miejscy gdzie została martwa kobieta była tylko krew i pusty, nie zniszczony skafander.
- Co teraz?- zapytała, gdy dotarł do Krisi.
- Nie wiem – wysoka kobieta usiadła na ziemi, obok skafandra.
Znów zaczęła się dziwne zachowywać. Uśmiechnęła się, jakby coś widziała przed sobą. Razi bała się szaleństwa towarzyszącej jej kobiety, zaczęła więc mówić o wszystkim, co tylko przyszło jej do głowy.
- Wiesz że powstały nowe wierzenia? Ludzie na powierzchni wierzą nie tylko w anioły i cuda, jak kiedyś, ale i obecność bliskich, którzy zniknęli. No wiesz, chodzi o ludzi, którzy rozpadali się na cząsteczki i stali czymś innym.
Krisi słuchała jej słów, a Razi ucieszyła się z tego. Nie przestawała mówić.
- Potrafili by ci pokazać miejsca, gdzie niektórzy z nich straszą. Podobno, niektórzy krzyczą bez przerwy.- Razi zamyśliła się i zmieniła temat: - Opowiadali mi też o myślących chmurach, które mogły wchłonąć, lub doprowadzić kogoś do szaleństwa.
Krisi zaczęła się trząść.
- Są jeszcze żywe miejsca. – ciągnęła Razi. - Najczęściej to pułapki. Wabią do siebie nieświadomych zagrożenia wędrowców i ich wchłaniają lub przekształcają. Ale to chyba bajki.
- Gdybym tu żyła, też wierzyła bym w takie historie – powiedziała Krisi. – Gdy wyszliśmy ze schronu widziałam różne rzeczy… Przedmioty, które były ze sobą połączone. Wyglądały jak sklejone. Raz ujrzałam sklejone owady i jakieś przedmioty. Pomyśl, nadal żywa istota na zawsze zespolona czymś martwym… Ta wojna była przerażająca.
Zapadło milczenie.
- Chcesz wrócić do schronu? - Zapytała Razi.
Krisi pokręciła głową.
- Ja też nie – mruknęła Razi. – Jeśli nie schron to…. co? Musimy znaleźć miejsce, gdzie będziemy bezpieczne.
Krisi wstała i powoli ruszyła przed siebie. Szły w kierunku przeciwnym, niż było wejście do schronu. Były zmęczone i głodne. Nie zachowywały ostrożności. Gdy ujrzały strumyk rzuciły się w jego kierunku. I przez to wpadły w pułapkę. Razi zapomniała że na powierzchni lepiej zachować czujność, by potem nie żałować.
Kierowały się ku źródle nie zwracając na nic uwagi i gdy zauważyły grupę ludzi pokrytych bliznami oraz strasznymi wzorami, było już za późno na ucieczkę. To była większa grupa niż poprzednio. Otoczyli ich ze wszystkich stron. Nie mogły już którędy uciec przed kanibalami. Kanibale krążyli wokół nich. Przyglądali im się z zainteresowaniem. Z głodem w oczach i z lubieżnymi minami.
- Czyste kobiety…- wychrypiał jeden z nich, pokryty siatką blizn i małych ułamanych kolców. Spojrzał na towarzyszy i zapytał: - Jak myślicie, uczta czy może… pora na dzieci?
Krisi sięgnęła po swoją broń, ale gdy próbowała wystrzelić okazało się że ta nie wypaliła. Otaczający ją mężczyźni zaśmiali się. Razi była zaszokowana, czyżby Dock specjalnie zostawił Krisi broń, która już do niczego się nie nadawała? To był było naprawdę podle.
Kanibale zbliżali się do nich coraz bardziej.
- Zdrowe ludzkie dzieci… taki rarytas…
Razi przeszły dreszcze. Może pożarcie, wcale nie było najgorszym co mogło ją spotkać? A do tego znów sama wpakowała się w te kłopoty. Może od początku nie miały szans na przeżycie? Krisi wyglądała jakby, nie miała już nadziei na ratunek. Mężczyźni nie spieszyli się, a one i tak nie miały gidzie uciekać. Wszyscy wiedzieli że nie miały już gdzie się wycofać. Mimo to przesuwały się aż dotarły do skały.
Razi szykowała się do walki z której i tak nie mogła by wyjść cało gdy nagle skała obok nich eksplodowała. Otoczyła ich chmura pyłu, co wszystkich zaskoczyło. A chwile potem stali obok nich ludzie w czarnych kombinezonach ochronnych. Razi nie mogła uwierzyć, że ludzie ze schronu po nie wrócili. Uratowali im życie.
Kanibale wyli. Byli zawierzeni.
- Zdrowe kobiety! Musimy je mieć.
Gdy tylko otoczyła je grupa sześciorga ludzi w czarnych kombinezonach, kanibale zaczęli uciekać. Zostali tylko trzej, do których strzelano ze wszystkich stron. Już nic nie mogli im zrobić. Razi nie mogła uwierzyć, że zdarzył się cud i zostały ocalone. Podeszli do nich dwaj mężczyźni w żółtych kombinezonach.
- Wróciliśmy po ciebie. – powiedział Dock w kierunku Razi. - Po was… Widzicie? Dotrzymałem słowa.
Patrzyła na Krisi, stojąca z tyłu za Razi, która milczała. A uradowana Razi przyglądała się ludziom, którzy przybyli im na ratunek. To byli młodzi ludzie, ale wcale ich nie znała. Gdy patrzyła na ich twarz odkryła że byli bardzo młodzi. Wprost niespodziewanie młodzi. Mężczyźni i kobiety o pięknych rysach twarzy. W wszyscy spokojni i skupieni. Wszyscy tak podobni do sobie, że Razi zaczęła się zastanawiać, czy nie są ze sobą spokrewnieni. Do tego wszyscy na chłodno podchodzili do sprawy. Nic ich nie dziwiło. A Razi była gotowa rzucać im się na szyję i gorąco dziękować za pomoc. Jeszcze nie była tak przerażona, a na pewno nie od czasu kiedy wyszła na powierzchnię.
Obserwowała swoich wybawców. Czyżby to były uprzywilejowane służby nowe prewencyjne? A jeśli nie, to może należeli do służb porządkowych? Słuchali tylko swojego przywódcę, równie młodego jak cała reszta, czym Dock był nieprzyjemnie zaskoczony. Zupełnie jakby nie był przyzwyczajony, do tego że nikt go nie słuchał.
Ludzie w czarnych kombinezonach sprawnie się wszystkim zajęli. Wybrali najlepsza trasie do schronu i odstraszali wszelkie zagrożenia. Podzielili się z resztą grupy swoimi zapasami wody i jedzenia. Prowadzili ich szybko i sprawnie w stronę schronu.
Razi i reszta, szli między ubranymi na czarno wybawcami. Dock starał się zbliżyć do Krisi i ją do siebie przekonać. Chciał by stanęła po jego stronie? Czemu mu na tym tak bardzo zależało?
- Po powrocie do schronu dostaniesz awans… będziesz mogła przejrzeć archiwa, zawsze o to prosiłaś. – mówił, kusząc ją i starając się ugłaskać. - Cieszysz się?
Kanciasta wysoka kobieta skinęła głową, ale jej twarz pozostała nieruchoma.
- Będziesz mogła robić co zechcesz. Dobrze się spisałaś.
Krisi prawie nie odpowiadała na jego pytania.
- O czym myślisz? – pytał ją po kilka razy na godzinę.
- O niczym. – odpowiadała kobieta, z niezmiennie posępna miną.
Razi tylko część uwagi poświęcała ludziom w żółtych kombinezonach, bo z uwagą obserwowała wybawców i słuchała ich rozmów. Była zafascynowana nimi. Okazało się że należeli do nielicznej grupy mieszkańców schronu, którzy od czasu do czasu wychodzili na powierzchnie. Była zaskoczona informacją, że jacyś ludzie ze schronów, regularnie ją badają. Od jak dawna prowadzili badania? Czego szukali? Jak wszyscy słyszała plotki, ale nigdy w nie, do tej pory, nie wierzyła. Opowieści o różnych kolekcje znajdowanych, w różnych miejscach częściach schronu nagle stały się bardziej prawdopodobne. Szkielety różnych stworzeń, stare przedmioty z różnymi znakami, stara broń i inne tego typu przedmioty, zaśmiecały nieużywane korytarze. Tylko po co je zbierano? Może szukano jakiejś odpowiedzi? Gdy teraz okryła że są ludzie, którzy wychodzą dość często ze schronu, żałowała że nie była w uprzywilejowanej grupie. Też chciałaby prowadzić tak fascynujące badania. Tylko jak można było trafić do takiej grupy?
Po kilku godzinach wędrówki Marco podszedł do Razi i cicho ją zapytał:
- Po co ściągnęłaś na siebie uwagę kanibali?
Do tej pory, Razi nie była pewna, czy któryś z nich zauważył co zrobiła. Gdyby ją teraz wydał, inni mogli potraktować ją jak zdrajczynie. Co powinna mu odpowiedzieć? Żałowała że ich spotkała. Mogła by żyć spokojnie, gdzieś daleko, nigdy już nie myśląc o schronie i swoim starym życiu. Milczała, a Marco cierpliwie czekał na jej odpowiedz.
- Chciałam uciec. – powiedziała w końcu. I zaczęła się tłumaczyć: - Miałam nadzieję że sobie poradzicie z tak małą grupą…
- To było głupie…
Razi skinęła głową, a potem dodała:
- Wolność warta jest ryzyka.
- Wolisz tu zostać? - zapytał Marco rozglądając się wokoło.
- Tak.- szczerze odpowiedziała.
- Dlaczego? - zapytał Marco.
Nie potrafiła tego wyjaśnić.
- Nie da się zatrzymać ludzi tam gdzie nie chcą żyć… - powiedziała w końcu. - Będą uciekać, a przynajmniej próbować.
- Tylko idioci, chcieli by opuścić bezpieczny schron, by żyć w takich warunkach… Ten świat jest szalony.
- Tak i cudowny…
Marco pokręcił głową. Nie rozumiał tego co ją fascynowało i pociągało w tym nowym świecie. Opowiedziała mu o tym, co widziała, ale nie robiło to na nim wrażenia. W końcu przestała próbować mu to wytłumaczyć. Skoro podobało mu się życie w schronie, nikt by go nie przekonał, do wyjścia na powierzchnię na zawsze.
Wędrowali grupą, która czasem się skupiała a czasem rozciągała. Czasem któryś z ludzi ubranych w czarny kombinezon znikał. Tak im upłynęły dwa pierwsze dni wędrówki.
Trzeciego dnia z rana wszyscy ubrani w czarne kombinezony młodzi ludzie, którzy odłączyli się by zrobić zwiad wrócili, a potem część ich grupy na nowo odłączyła się i gdzieś zniknęła. Razi spytała raz, gdzie się podziewali, ale usłyszała że to zastrzeżona informacja i nie powinna się tym interesować. Czuła żal ale zaakceptowała taką odpowiedz. Coraz bardziej żałowała że nie jest częścią tej grupy. Podziwiała ich. O nic nie musiała się martwić, kiedy byli obok niej. Lubiła kiedy ktoś o nią dbał.
Szli trzeci dzień, gdy otoczyły ich ciemne ogromne chmary owadów. Ogromne niezliczone owady, które przypomniały strzępy plastiku zagradzały im drogę. Ludzie w czarnych kombinezonach nie zwracali na nie uwagi tylko odstraszali jej przy pomocy jakiegoś gadżetu. Czyżby spotkali się z tymi stworzeniami już wcześniej? Niczemu się nie dziwili, a to o czymś świadczyło. Znali świetnie drogę do schronu. Idąc nie przejmowali się żadnymi przeszkodami. I żadne dziwne zjawiska, nie robiły na nich wrażenia. Gdy doszli do zrujnowanego miasteczka, prowadzili ich pewnie bez zastanowienia między domami i zniszczonymi samochodami. Nawet unoszące się w powietrzu odrobiny krążące nad szkieletami i trupami różnych istot ich nie zaskoczyły. Razi zastanawiała się, co się stało tym ludziom, ale milczała. Kopce ogryzionych kości które mijali, też nikogo z nich nie poruszyły. Czym było to coś co potraktowało tak te stworzenia? To byli ludzie, czy może jakieś inne drapieżniki, o zadziwiających zwyczajach?
Pod koniec trzeciego dnia weszli między ruiny wysokich kiedyś budynków. W pewnym miejscu na jednej ze ścian ujrzeli obrazy z przeszłości. Wielkie, rozciągnięte na kilka metrów postacie ludzi biegały, walczyły i całowały się. Razi zatrzymał się gdy otoczyły ich miraże i fatamorgany, na które oprócz Razi i Marco nikt nie zwracała uwagi. Śledziła, zaintrygowana poczynania ogromnych ludzi. Ci o coś ze sobą walczyli.
Byli tam ludzie podkładający bomby i otwierający ogień do jakiś istot. Oraz tacy którzy starali się zabić innych ludzi. Wszystko było bardzo zagmatwane. Nie rozumiała dlaczego ci ludzie ze sobą walczą. I do tego tak zażarcie. Aż do żałosnego końca. Ten widok był straszny i zarazem fascynujący. Co to było?
- To tylko film, idźcie dalej.- powiedział jeden z ludzi w czarnych kombinezonach.
- Co uruchomiło projektory? - zapytał Dock.
Zapytany wzruszył ramionami.
- To mogło być jakieś małe stworzenie. Albo my… To nie ma znaczenia.
Razi pierwszy raz widziała film wyświetlany przez projektor. Oglądanie starych filmów na małych ekranach było czymś całkiem innym. Była zafascynowana tymi ogromnymi ruchomymi obrazami. Nawet jeśli to co widziała ją przerażało. Chętnie została by tam na dłużej. Jednak ponaglani przez ludzi w czarnym kombinezonach szli przed siebie coraz szybciej.
Gdy ujrzeli z daleka charakterystyczne zagłębienie w terenie, które mogło oznaczać tylko ukryte wejście do schronu, zostali po raz drugi zaatakowani przez grupę kanibali. Ci zaczaili się na nich i przypuścili niespodziewany i bardzo gwałtowny atak. Wyli i hałasowali obrzucając ich kamieniami i strzelając z jakiejś broni. Razi była zaskoczona że kanibale tak wytrwale za nimi podążali. A może wiedzieli o tym wejściu do schronu? Pojazdy kanibali wydawały z siebie dodatkowo piekielne dźwięki. Podobne do motocykli dwu i trójkołowe pojazdy podnosiły kołami tumany pyłu.
Dziewczyna w czarnym kombinezonie kazała im biec prosto do schronu. Za sobą słyszeli krzyki i dziwne hałasy. Ubrani w czarne kombinezony ludzie otworzyli do agresorów ogień. Razi słyszała o takiej broni, ale nigdy jeszcze jej nie wiedziała. Prawie bezgłośne, powodowały że obiekt, w który trafiły wybuchał. To było przerażające, ale zarazem wiedziała że nic jej nie grozi. Inni będą ją chronić.
Przez atak kanibali dotarcie do schronu nie były łatwe. Kluczyli między dołami i dziwnymi przeszkodami. Stopionymi meblami i częściami samochodów. Kilka kroków przed drzwiami śluzy, Razi zorientowała się że coś jeszcze, oprócz ludzi w czarnych kombinezonach, przeszkadza kanibalom dogonić ich. Coś spowalniało goniących ich ludzi. Dopadła wrót i obejrzała się znów za siebie. Dostrzegła że niektórych goniących ich kanibali oplatały korzenie. Dziwne długie pędy i nici, takie same jak te w jamie gdzie nocowały z Krisi. A z nieba na wszystkich, padał dziwny, suchy deszcz popiołów. Scena była kompletnie surrealistyczna.
Niespodziewanie wśród kanibali wybuchło dziwne zamieszanie. Nie mając nad czymś kontroli kanibale mocno się wściekali. Dock i Marco wstukiwali kod, ale drzwi ani drgnęły. Obaj stawali się coraz bardziej nerwowi. Krzyczeli żądając pomocy. Dopiero jeden z ludzi w czarnych kombinezonach, uratował ich i otworzyli śluzę.
Wbiegli do środka. Większość z grupy skryła się w środku, na zewnątrz zostało tylko dwoje z nich. Ludzie w czarnych kombinezonach starali się robić wrażenie że już nie raz, z powodzeniem uciekali przed kanibalami.
Razi mimo wszystko cieszyła się że jest bezpieczna, nawet jeśli musiała w tym celu wrócić pod ziemię. Miała już dość spotkań ze zboczonymi ludożercami. Minęli drugą śluzę i weszła do komory gdzie wisiały sprzęty i jakieś urządzania. Razi usiadła na ziem,i pozwalając by jej ciało odpoczęło i się uspokoiło.
Dwoje ludzi w czarnych kombinezonach wycofało się i zniknęło za drzwiami.
- Gdzie oni idą? – Razi zapytała jednego z ludzi w czarnym kombinezonie.
- Na zwiad.
- To niebezpieczne… Tam są nadal ci kanibale…
Przystojny młodzieniec zrobił grymas, który miał imitować uśmiech.
- Są przyzwyczajeni do takich zadań.
- Dadzą sobie z nimi radę.- powiedział inny młodzieniec, uśmiechając się z wyższością.
Razi już o nic nie pytała. Ktoś powinien dać im nauczkę, ale przecież to nie jej sprawa.
- Zdejmowałaś kombinezon?- zapytał ją jeden z młodzieńców.
Razi pokręciła głową.
- To dobrze.
Razi nie przyznała się jak bliska była zrzucenia kombinezonu ochronnego. Pozwalała by dziewczyna w czarnym kombinezonie zdezynfekowała jej kombinezon jakimś zielonym płynem. Potem pozwoliła by powoli go z niej zdjęli. Jej grantowy kombinezon był przepocony i lepił się od brudu. A jej zapach był silny i drażniący. Dopiero po pozbyciu się kombinezonu uświadomiła sobie ile czasu w nim spędziła. Młoda kobieta spryskała ją jakiś przyjemnie pachnącym preparatem i Razi od razu poczuła się lepiej, choć czuła nadal pilną potrzebę kąpieli.
Młodzi ludzie zadawali im wiele pytań i od czasu do czasu kiwali głowami. Tak samo traktowali cała ich czwórkę, co irytowało Marco i Docka. Krisi odpowiadała automatycznie.
Razi zastanawiała się, skąd ludzie którzy ją uratowali znają to wejście i jak często z niego korzystali.
Rozdzielono ich, i na osobności pytano o różne rzeczy. Wypytywali się co ich uratowało. Razi starała się odpowiadać najlepiej jak umiała. Powoli, w głosie przepytującej ją kobiety, coś zaczęła słyszeć. Coś co ją niepokoiła. Wypytywała ją o ludzi i choroby, które mogła widzieć i mieć z nimi kontakt. Choroby w powierzchni do dawna były tym czym ich straszono. Fizyczne i umysłowe przypadłości mogły zniszczyć ludzi. Teraz ze zdziwieniem Razi uświadomiła sobie, że strach przed nimi rósł z każdym rokiem.
Młoda kobieta zadowolona z jej odpowiedzi, odeszła by coś przedyskutować z towarzyszami. Młodzieniec zaprowadził ich do kolejnej śluzy i otworzył ją. Za nią było pomieszczenie, w którym żółte wisiały kombinezony i stało kilka innych urządzeń, których Razi nie znała.
Podszedł do nich ubrany w czarny uniform mężczyzna w średnim wieku, z blizną na lewej skroni. Zeskanował ich i pobrał próbki ich krwi. Przeglądając wyniki kiwał głową.
- Jesteście w niezłej formie, poza nią - wskazał na Krisi. – Ona nie została wyleczona, tylko znieczulona. Musi poddać się kuracji.
- Musi zostać tutaj? - zapytał zaniepokojony Dock.
Zapytany pokręcił głową.
- Nie ma takiej potrzeby, załamanie nastąpi za dobę, może dwie. – powiedział. - Zdążycie dotrzeć do centrum medycznego.
Mężczyzna z blizną cofnął się. Podeszła do nich młoda ciemnowłosa kobieta, która ściągnęła już z siebie czarny ochronny kombinezon. Rozdała miedzy nich pojemniki z płynem, który kazała im od razu wypić. Potem podeszła do nich kolejna kobieta.
- Tu macie mapę tej części schrony, znaczyliśmy drogę do centrum medycznego. Na pewno traficie.- oświadczył młoda kobieta, o szarych włosach, nadal ubrana w czarny kombinezon, podając każdemu z nich skrawek sztywnego papieru.
- Nie idziecie z nami?- zapytał niezadowolony Dock.
- Nie.- odpowiedziała spokojnie kobieta. – To nie jest konieczne…
Słuchało ich kilkoro ubranych w czerń osób. Ich lekkie zbroje z plastiku lśniły.
- Mamy własne sprawy i pracę.- dodał młodzieniec stojący obok kobiety w kombinezonie ochronnym. - Możecie już zdjąć kombinezony.
- Wole go zatrzymać – warknął rozdrażniony Dock. Spojrzał na Razi, Marco oraz Krisi i z naciskiem powiedział: – Wszyscy powinniśmy w nich zostać.
Starał się nie zwracać uwagi na Razi, która już pozbyła się kombinezonu. Ona cieszyła się, że wydostała się z kokonu, w którym spędziła ostatnich kilkanaście dni. Nie miała ochoty się z nikim kłócić, ani sprzeciwiać komukolwiek, ale była gotowa postawić na swoim. Coś innego zajmowało jej uwagę. Przygniatało ją dziwne uczucie. Uświadomiła sobie że w schronie czuła się obco. Ściany zdawały się do niej zbliżać. Dusiła się. A złudzenie przybliżających się ściany przerażało ją, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyła. Wcześniej lubiła bliskość ścian. Czy to jej przyjaciele tak wpłynęli na jej umysł. Czy zmienili ją na zawsze?
Ubrana na czarno kobieta skierowała ich do bocznego tunelu. Razi ujrzała inne kolory i wysokości niż te w korytarzach znała. Może to wyjście i część schronu były starsze od reszty? Trzymała się innych i szybko odkryła że nie tylko ona czuła się nieswojo. Krisi i Marco byli nerwowi i niespokojni. Dock dusił w sobie tak wiele emocji że wolała się do niego nie zbliżać. Niepozorny mężczyzna wysunął się na początek i chciał prowadzić pozostałych. Razi szła na końcu grupy i ciągle się rozglądała na boki. Zaglądała do bocznych korytarzy. Czuła że coś w nich jest. W pewnym momencie miała wrażenie że widzi mały pomarańczowy kształt przemykający korytarzem. Serce podskoczyło je do góry, bo pomyślała że to jej rudy pupil i ucieszyła się że żyje na wolności… tylko jak wydostał by się na wolność? Rozważała różne możliwości, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Jedna dobra wiadomość.
Nagle Dock idący na początku ich grupy stanął. Razi podeszła bliżej i z ciekawością zajrzała mu za ramie. Korytarz przed nimi był zarośnięty dziwnymi pędami. Nie spodziewała się takiego widoku. Intensywnie zielone i niebieskie o ostrych liściach i wąsach, które chwytały wszystko co się do nich zbliżyło zapełniały całą przestrzeń.
W ciszy wpatrywali się w tą wciśniętą w korytarz dżunglę.
- Musimy zdjąć kombinezony, by iść dalej. – powiedział Marco.
- Nie podoba im się to.- zaprotestował Dock. - Poszukajmy innej drogi.
- Jak zdejmiemy kombinezony to się zmieścimy. – upierał się przy swoim Marco.
- Nie. Wrócimy do śluzy i zabierzemy inną mapę.- zarządził Dock nieprzyjemnym tonem, któremu musieli być posłuszni.
Razi zastanawiała się dlaczego musieli wrócić do śluzy? Czemu Dock był taki uparty? Mimo to potulnie za nim podążała. Po przybyciu do śluzy niski mężczyzna, wyjaśnił co się stało. Nie spotkał się ze zrozumieniem.
- To najkrótsza droga. – powiedziała młoda kobieta w czarnym kombinezonie. - Rozbierzcie się, a przeciśniecie się miedzy roślinami.
- To niebezpieczne… mogliśmy coś ze sobą przynieść.
- Zostaliście odkażeni, nie ma zagrożenia. – tłumaczyła młoda kobieta. - Śluza jest zamknięta, nic nam nie grozi.
- Nic się wam nie stanie.- dodał śniady młodzieniec, stojący obok kobiety w czarnym kombinezonie. - Nie marnujcie naszego czasu.
- Tam są jakieś rośliny….zagradzają nam drogę. – starał się wytłumaczyć, na nowo zaczynając dyskusję Marco.- To rośliny z powierzchni, mogą być groźne.
Młodzieniec westchnął i zaczął tłumaczyć:
- Obserwujemy te organizmy od dawna. Nie są groźne. Korytarz jest zarośnięty, ale może się nim przedostać, zaręczam. To nim wracali ludzie z powierzchni. Pewnie jako pierwsi przynieśli ze sobą coś… a potem się to już potoczyło…
- Co to za porządki? – z gniewem zapytał Dock. – Czemu nikt się tym nie zajął.
- Nie mamy na to czasu… - powiedziała spokojnie kobieta ale przerwał jej mężczyzna z blizną który do nich podszedł oświadczając:
- Nie marnujecie czasu… A wy dwoje wracajcie do swoich obowiązków.
To zakończyło dyskusje. Jedna z kobiet podeszła do Krisi i pomogła jej zdjąć kombinezon. Wtedy Razi zauważyła mały niepozorny lokalizator w skafandrze wysokiej kobiety. Nie wiedziała o nim. Jeśli i ona miała taki sam, to pewnie dzięki niemu ją znaleźli w Osadzie.
Dock poddał się i zgodził spróbować przeprawy przez ścianę roślin. Wrócili do zarośniętego korytarza. Rośliny z powierzchni inaczej rosły w „czystym” środowisku schronu. Razi była nimi zafascynowana, choć od ich kolorów, aż bolały ją oczy. Gdy ich dotknęła przekonała się że to bardzo miękkie rośliny. Łodygi, kwiaty i liście muskały ją i obejmowały. Gęsto rosnące pędy zmusiły ich do wysiłku, ale nie stawiły im oporu, którego nie mogli by przełamać.
- Wrócę tu by je wypalić. – mruknął rozdrażniony Dock.
Razi była też rozdrażniona i zmęczona, ale dlaczego ktoś miałby niszczyć te rośliny? Czy wszystko trzeba było niszczyć albo poskramiać? Nie podobało jej się taka postawa.
Żałowała gdy opuścili korytarz pełen roślin. Korytarz z nimi kończył się hermetycznymi drzwiami, a za nimi już nic nie rosło.
Wkroczyli w znane sobie z wyglądu korytarze i przejścia. Znała takie pomieszczenia. Może aż za dobrze. Wychowała się w nich. I miała dosyć ich widoku. Z każdym krokiem traciła nadzieję, że kiedyś będzie jeszcze wolna. Właściwie ogarniała ją, z każdym krokiem, coraz większa apatia.
Podążając szeroki i wysokim korytarzem i kierując się mapą, dotarli do centrum medycznego. Pusty kompleks pomalowany na biało i szaro robił przygnębiające wrażenie. Wszędzie były poszarzałe ściany, z niekończącymi się szeregami drzwi. Było tam bardzo pusto i cicho. Większość sprzętów i ozdób usunięto. Razi myślała że to musi być wyludnione, opuszczone przed laty miejsce, w którym nie ma żywej duszy.
Chwile potem gdy przekroczyli kolejne drzwi przekonała się nic bardziej mylnego. Przy długim stole, na którym coś leżało ujrzała dwie postacie odziane w pożółkłe fartuchy. A za nimi dostrzegła, wynurzające się z bocznego ciemnego pomieszczenia, niczym duchy dwie inne osoby ubrane w zielone fartuchy.
cdn
Wyświetleń: 211  |  Dodano: 2020-10-18 11:55  |  Punkty od użytkowników: 0
Dodaj komentarz
Tylko dla zalogowanych
Wyślij wiadomość
Tylko dla zalogowanych
Dodaj tekst do ulubionych
Dla wersji rozszerzonych
Oceń publikację
Tylko dla zalogowanych
Komentarze

Jeszcze nikt nie skomentował tej publikacji.
Bądź pierwszy!


 
Zobacz również
Turniej łuczniczy
powieść 2023-04-18 09:08
Fragment powieści pt.: "Królewski szpieg - turnieje", w którym rywalizują ze sobą najlepsi łucznicy...
Zabójczy bliźniacy
powieść 2023-04-18 09:01
Fragment powieści pt.: "Królewski szpieg - Turnieje", w którym główny bohater musi walczyć z nasłanymi...
Okrutny wyrok...
opowiadania 2023-02-08 17:20
Brak wiedzy i świadomości prowadzi do okrucieństwa wobec gołębi, które są niezwykle pożyteczne,...

Projekt i wykonanie: a3m agencja internetowa