bazylia5
liczba publikacji: 33
liczba punktów: 374

Śmierć czai się za każdym drzewem (60 - 62)

Hubert zapadł się pod ziemię, sama nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Początkowo odczułam ulgę, bo trochę się obawiałam wyrzutów z jego strony z powodu tej imprezy z Hugonem, ale potem ulga przeszła w niepokój, wreszcie w złość. Pomyślałam sobie, że powodem milczenia Huberta jest chorobliwa wręcz zazdrość, a może też chęć wycofania się z zaręczynowych zobowiązań po incydencie z drzwiami, doszłam bowiem do wniosku, że Hubert na pewno nie miał z nim nic wspólnego. Mógł być sobie zazdrośnikiem do kwadratu, ale używanie inwektyw i to wobec kobiet, wobec mnie, nie wchodziło w grę. Nie wiedziałam, co mam robić: dzwonić do niego, nie dzwonić, zainicjować kontakt czy też zostawić go już w spokoju, odczekać kilka tygodni i odesłać pierścionek? Jak powinnam się zachować? Podejrzliwość Przystojniaka też mnie rozstroiła. Co miał na celu, gdy pytał, kiedy Hubert się mną poważnie zainteresował? Dlaczego wspomniał o jego żałobie? Czy chciał się zachować złośliwie i pokazać mi, że jestem żałosna, bo tylko czekałam, aż ktoś mnie poprosi o rękę, nie zważając na towarzyszące tej sytuacji okoliczności? A może nie chodziło mu wcale o mnie, tylko raczej o Huberta? Może próbował zwrócić moją uwagę na jego pośpiech związany z zaręczynami i wcale nie szło mu o niestosowność, ale o zachowanie ostrożności? A jeśli Przystojniak nie wierzył w wypadek pani Zofii i podejrzewał Huberta o przyczynienie się do jej gwałtownego zejścia? W takim bądź razie, czy nie powinien mi tego powiedzieć wprost i zamiast bawić się w słowne rebusy, po prostu ostrzec? Sama zastanawiałam się już od pewnego czasu nad tym nieszczęsnym wypadkiem i dziwnym zachowaniem Huberta, bo ostatecznie jeśli żyje się z kimś prawie trzydzieści lat, to powinniśmy być tym kimś zainteresowani, a Huberta ten fakt w ogóle nie zajmował, w dodatku zachowywał się tak, jakby był wdzięczny sprawcy, że wyzwolił go z uciążliwych okowów. Nie byłam w stanie skupić się lekturze „Obozu świętych” Jeana Raspaila, choć treść lektury fascynowała wizjonerstwem, ukazując, do czego najprawdopodobniej doprowadzi głupota europejskich polityków, ich poprawność polityczna i zmuszanie Europejczyków do podzielenia się miejscem zamieszkania z milionem imigrantów o tak różnej kulturze i tak odmiennych celach, że może to doprowadzić tylko do katastrofy, której nie da się zatrzymać. Odłożyłam na chwilę książkę i wysłałam SMS do Huberta z prośbą, by zadzwonił. Gdy nie odpowiedział, zadzwoniłam, ale jego komórka była wyłączona. Zbiesił się chłopina, pomyślałam. Ale się zaparł, ale właściwie dlaczego? Bo poszłam do Baśki na wino? Bo Baśka nie chciała go na to wino zaprosić? Bo jakiś idiota, nie po raz pierwszy przecież, wyzwał mnie od kurew? A może stwierdził, że wyzywają mnie przez niego i postanowił się usunąć, żeby dali mi spokój? Zrobiło mi się przykro i w tej chwili poczułam, że Hubert jest mi bliski ze wszystkimi swoimi wadami. Nie kochałam go, nie, ale lubiłam, dobrze się przy nim czułam i fascynowały mnie jego wiedza i obycie. Czy byłoby nam ze sobą dobrze? Któż to mógł zagwarantować? Zresztą, brakowało mi kilku istotnych elementów do tego, by wiedzieć, czy mogłoby się nam udać, ostatecznie nie skonsumowaliśmy naszego związku w sensie fizycznym, co w obecnych czasach mogło uchodzić za coś nienormalnego. Hubert mnie nie ponaglał, bo ciągle twierdził, że daje mi czas na poznanie go, a ja nie miałam odwagi, by wyjść z inicjatywą, choć miałam na to ochotę. Zadzwoniłam po raz drugi i wkurzyłam się na dobre, gdy włączyła się poczta głosowa.
Już zamierzałam wysmażyć Hubertowi SMS takiej treści, żeby mu w pięty poszło, gdy przy moim biurku zjawił się mój kierownik.
– Pani Maju kochana – zagaił – mam dla pani niezbyt dobrą nowinę i z góry przepraszam, ale jak mus, to mus. – W głowie zapaliła mi się lampka alarmowa, bo czegóż ta przykra nowina miała dotyczyć jak nie Huberta? Może miał jakiś wypadek, a ja tu mu kołki na głowie ciosać zamierzałam? Albo znowu ktoś z donosem zadzwonił, żeby mnie z pracy wyrzucić? Wypięłam dumnie pierś gotowa na przyjęcie ciosu, bo nie zamierzałam histeryzować.
– Skontrum trzeba przeprowadzić – powiedział, patrząc na mnie z obawą, bo jeszcze oboje nie zapomnieliśmy ostatniej inwentaryzacji, podczas której mało nas szlag nie trafił. Odetchnęłam jednak z ulgą, bo ostatecznie skontrum jest jak zaraza morowa, ale przeżyć się je da bez uszczerbku na zdrowiu.
– Sam pan kierownik mówi, jak mus, to mus – odrzekłam. – Kiedy zaczynamy?
– Pani Majeczko, mamy mało czasu, bo komuś na górze się bardzo spieszy i ten ktoś życzliwy bibliotece nie jest. Najlepiej by było, gdyby inwentaryzacja wykazała poważne nieprawidłowości, wtedy by nas zamknęli, zbiory rozdali szkołom, a budynek… – powiódł wokół dłonią – poszedłby pod młotek. A że w centrum miasta i do tego po remoncie… – zawiesił znacząco głos. – Sama pani rozumie. Ale po moim trupie! Ja zacznę już dziś, posiedzę trochę wieczorem, a pani pomoże mi od jutra, dobrze?
– Pomogę panu już dzisiaj – zadecydowałam. – Tylko podjadę do domu na obiad i wrócę. Razem nam pójdzie szybciej, a ja i tak nie mam żadnych planów na wieczór. – Kierownik rozpłynął się między regałami, a ja podjęłam przerwaną pracę nad redagowaniem zjadliwej wiadomości do narzeczonego typu: „Proszę, proszę, Majeczka się już znudziła, więc się telefon wyłącza? No to pies mordę lizał!” Zanim pomyślałam, nacisnęłam „wyślij” i poleciało. Pacnęłam się wściekle w swój durny łeb, który nie mógł nadążyć za palcami, ale cóż było robić, wiadomość poszła i zawrócić się jej już nie dało. Dla złagodzenia efektu pokombinowałam trochę i wysłałam następną: „Ale żebyś aż tak szybko się mną znudził? Przykre. PS Przepraszam za to psie lizanie po mordzie.” Odłożyłam komórkę ze strachu, że mogę jeszcze coś palnąć w podobnym stylu i poszłam zaparzyć sobie kawę. Ostatecznie czekała mnie dziś nasiadówa.
61.
Robiłam tę inwentaryzację już od paru godzin i w duchu kurwowałam zawzięcie, uśmiechając się łagodnie do kierownika, po którym widać było zmęczenie, co próbował zamaskować poczuciem humoru i subtelnymi żarcikami rzucanymi w moja stronę, ot tak, niby od niechcenia. Zawsze podziwiałam jego cierpliwość i zamiłowanie do mrówczej pracy, którego mi teraz właśnie brakowało. Gdy tylko kierownik znikał w swoim kantorku, zerkałam pospiesznie na ekran mojej komórki, czekając na odpowiedź Huberta, ale ten się nie spieszył z ripostą. Znowu próbowałam się dodzwonić, ale jego telefon nadal był wyłączony. Przerżnęłam sprawę, stwierdziłam z rozpaczą i oblał mnie zimny pot. Nagle uświadomiłam sobie, że tak naprawdę bardzo zależy mi na Hubercie i najzwyczajniej w świecie za nim tęsknię. Raz w życiu trafił mi się porządny facet, człowiek, na którego mogłam liczyć, który otaczał mnie uczuciem i szacunkiem, który widział we mnie ósmy cud świata, a ja go potraktowałam per noga! Odznaczałam kolejne numery księgozbioru automatycznie, wściekła na siebie, marząc o powrocie do domu i zamknięciu się w czterech ścianach mojego pokoju, by móc się swobodnie wypłakać.
– Pani Maju, co panią trapi? – pan Czesław stał przy moim biurku i patrzył na mnie z troską.
Próbowałam udawać zdziwienie, ale mój kierownik nie dał się zbyć. Jak przystało na świetnego obserwatora i znawcę ludzkich dusz, zauważył, że coś skrycie przeżywam i chciał mi pomóc. W jednej chwili postanowiłam wylać przed nim wszystkie swoje żale, bo pogadać z kimś musiałam, a nie miałam z kim. Baśka szalała w sklepie, mówić o tym z Ziutkiem się wstydziłam, a z mamą nie mogłam, bo ciągle była do Huberta wrogo nastawiona. Zresztą cała ta trójka nie darzyła go sympatią, uważając, że wychodząc za niego, popełnię… mezalians.
– Chyba popełniłam piramidalną głupotę – wyznałam, gdy pan Czesław postawił przede mną filiżankę z kawą i przysiadł po drugiej stronie biurka ze swoją.
– Pan Hubert? – domyślił się, a ja tylko smętnie pokiwałam głową. Już po chwili zaczęłam opowiadać o ostatnich wydarzeniach, które doprowadziły mnie do obecnych rozterek, nie pominęłam nawet treści SMS-ów, co pan Czesław najpierw przyjął ze swojego rodzaju osłupieniem, by zaraz potem wybuchnąć serdecznym śmiechem.
– Pani Maju kochana! Ja nie jestem oczywiście panem Kuferkiem, gdzież mi tam do niego, ale uważam, że z panią nie sposób się nudzić. Nie dość, że atrakcyjna i kobieca, to jeszcze jest pani kobietą z krwi i kości, z temperamentem, taką zaangażowaną w każdym calu. My, mężczyźni, to lubimy. Zapewniam panią. Pan Hubert albo ma poważny powód do tego, by się nie odzywać, albo po prostu chce się przekonać, na ile jest pani zaangażowana. Może mi pani nie wierzyć, ale mężczyzna też lubi, gdy kobieta o niego zabiega. Najgorsze, co może się przytrafić facetowi, to obojętna mimoza – dodał. – To co? Jeszcze godzinkę i wracamy do domu. Nie można żyć tylko pracą, a pani ma na dzisiaj dosyć. I proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze.
Zrobiło mi się lżej na duszy i postanowiłam, że zaraz po powrocie do domu znowu spróbuję zadzwonić. Na wszelki wypadek wysłałam następny SMS: „Jeszcze w pracy. Kończę o pierwszej. Zadzwonię jutro. Cmooooooooook.” Doszłam do wniosku, że jeśli cmok go nie zmiękczy, to nie wiem, jak go obłaskawić. Rozstałam się z panem Czesławem, który podprowadził mnie do auta, życząc mi dobrej nocy. Ruszyliśmy jednocześnie, rozjeżdżając się w przeciwne strony. Ujechałam kilka metrów, orientując się, że coś jest nie tak. Stanęłam na wysokości parku i wyszłam z auta. Przebita opona widoczna była wyraźnie w świetle latarni, nie przyszło mi na myśl, by o tej porze zmieniać koło, zwłaszcza że nie umiałam, a pusty i niezbyt zarośnięty o tej porze park oddzielał mnie wąskim klinem roślin od domu. Zamknęłam drzwi auta i popędziłam w kierunku drzew. Ostatecznie gdybym wybrała dłuższą drogę, i tak nie byłaby bezpieczniejsza, bo po jednej jej stronie ciągnął się park, po drugiej gęsty żywopłot. Biegłam między drzewami z duszą na ramieniu i komórką w dłoni, modląc się, by nie pomylić znanych za dnia ścieżek, które teraz przypominały gęsty labirynt, gdy raptem straciłam równowagę i runęłam jak długa, zdzierając kolana. Próbowałam się podnieść, przenosząc ciężar ciała na kolana, ale poczułam silny ból głowy i zapadłam w pozbawioną błogości nieświadomość.

62.
Nie potrafiłam rozpoznać, gdzie się znajduję. Głowa mi pękała i nie mogłam się ruszyć. Leżałam na czymś twardym w ciemnym pomieszczeniu, w którym na pewno nigdy wcześniej nie byłam. Przypomniałam sobie, że biegłam w nocy przez park, bałam się i upadłam, więc teoretycznie powinnam się tam właśnie znajdować, ale w tym przypadku teoria nijak się miała do rzeczywistości. Po chwili wzrok przyzwyczaił się do półmroku i zaczęłam rozpoznawać niewyraźne kształty. Otaczały mnie regały, na których zamiast książek stały słoje, więc na pewno nie była to moja biblioteka. Ze zdziwieniem pomyślałam, że chyba jestem w jakiejś piwnicy, a gdy do mojej świadomości dotarło, że miałam rację, ciarki mi przeszły po plecach. Zaczęłam się bać. Spróbowałam się podnieść, ale moje ręce i nogi związane były czymś, co mi to uniemożliwiło. Leżałam przez dłuższy czas bez ruchu, starając się wyłowić jakieś znajome dźwięki, ale niczego nie usłyszałam. Po raz kolejny tej nocy czy też tego poranka sparaliżował mnie strach. Bałam się otulającego mnie półmroku, panująca wokół cisza pozbawiała nadziei na nadejście jakiejkolwiek pomocy, a świadomość samotności sprawiła, że mój puls przyspieszył do rekordowego tempa. Dotarło do mnie, że zostałam porwana i zawleczona do tej piwnicy czy też stodoły na jakimś odludziu, gdzie nikt mnie znajdzie. Moja wyobraźnia zaczęła mi podsuwać obrazy tego, co się może ze mną stać i za każdym razem te wyobrażenia miały wymiar tragiczny. Próbowałam zachować spokój i myśleć logicznie, jednak nic mądrego mi nie przychodziło do głowy. Zaczynały się na mnie mścić setki stron przeczytanych kryminałów, choć robiłam, co mogłam, by nie wspominać tych wszystkich tragicznych śmierci i bestialskich zbrodni opisanych na kartach powieści, wmawiając sobie, że fikcja literacka niewiele ma wspólnego z prawdziwym życiem.
– Maju, Majeczko, żyjesz? – cichy szept przerwał moje czarne myśli. W pierwszej chwili wydało mi się, że zaczynam mieć przywidzenia, ostatecznie w takiej sytuacji mózg mógł mi płatać różne figle.
– Majeczko? Obudź się, Majeczko, proszę – szeptał ktoś, co tym razem usłyszałam wyraźnie.
– Kurwa – wyjęczałam. – Hubert? To ty?
– O dzięki Bogu! Dzięki Bogu, Maju, tak się bałem, tak strasznie się bałem, myślałem, że nie żyjesz albo że umierasz tutaj, przy mnie, a ja nie mogę ci pomóc – szept przeszedł cichutki płacz. Teraz już byłam pewna, to Hubert. Który inny chłop zacząłby płakać jak baba w takiej sytuacji? Tak mógł tylko Hubert, egzaltowany aż do bólu. Ale po jaką cholerę przywlókł mnie do tej piwnicy? Raptem przypomniałam sobie o wysłanych mu SMS-ach i struchlałam. No dobrze ci, babo głupia, stwierdziłam w duchu. Będziesz się teraz mieć z pyszna za to lizanie po mordzie. Już teraz on ci pokaże za ten twój niewyparzony pysk, nie ma co.
– Majeczko, nie zasypiaj, proszę, mów do mnie szeptał Hubert, kwiląc cichutko.
– Po co mnie tu zatargałeś? To za tego SMS-a? Ale musiałeś mnie walić po głowie? – wydukałam, szczękając zębami ze strachu, a może z zimna.
– Majeczko, co ty mówisz? Ja? Ciebie? O Boże, Boże – zajęczał Hubert – co mam robić? Co mam robić? Maju, możesz się ruszyć?
– Nie, a ty? – zapytałam ostrożnie, żeby nie wnerwiać jeszcze bardziej szaleńca. Chciał udawać ofiarę, niech udaje, pomyślałam. Trzeba się podporządkować się i grać w jego grę, byleby mnie uwolnił. Tylko to było dla mnie ważne, w tej chwili nie liczyło się nic więcej. Chciałam wyjść z tej piwnicy, chciałam uciec jak najdalej od Huberta, jego paranoi, egzaltacji i szaleństwa i wrócić do domu.
– Nie mogę. Jestem przywiązany taśmą do regału. Gdy się ruszę, regał też poleci, boję się, że prosto na ciebie.
Zobaczyłam to oczami mojej chorej wyobraźni, która od dziecka mnie prześladowała, podsuwając obrazy tego, co mogło się wydarzyć. Jeśli czyjaś wyobraźnia mogła kogoś uskrzydlić, to moja na pewno mogła zabić, zwłaszcza że z każdym następnym obrazem moje serce szarpało jak zwariowane, a puls niebezpiecznie przyspieszał.
– Ale co się stało? – zaryzykowałam pytanie, uznając za słuszną zasadę, by w sytuacji zagrożenia rozmawiać z wariatem jak z kimś normalnym.
– Nie wiem, Majeczko. Nie wiem. Położyłem się spać wzburzony, wyobrażałem sobie, jak ten kolega Baśki cię emabluje, a obudziłem się tutaj. W dodatku zauważyłem, że też tu jesteś. Jęczałaś tak żałośnie, pewnie cię coś bolało. A ja nie mogłem ci pomóc – i Hubert znowu żałośnie zakwilił.

Wyświetleń: 333  |  Dodano: 2016-05-29 22:12  |  Punkty od użytkowników: 0
Dodaj komentarz
Tylko dla zalogowanych
Wyślij wiadomość
Tylko dla zalogowanych
Dodaj tekst do ulubionych
Dla wersji rozszerzonych
Oceń publikację
Tylko dla zalogowanych
Komentarze

Jeszcze nikt nie skomentował tej publikacji.
Bądź pierwszy!


 
Zobacz również
Turniej łuczniczy
powieść 2023-04-18 09:08
Fragment powieści pt.: "Królewski szpieg - turnieje", w którym rywalizują ze sobą najlepsi łucznicy...
Zabójczy bliźniacy
powieść 2023-04-18 09:01
Fragment powieści pt.: "Królewski szpieg - Turnieje", w którym główny bohater musi walczyć z nasłanymi...
Okrutny wyrok...
opowiadania 2023-02-08 17:20
Brak wiedzy i świadomości prowadzi do okrucieństwa wobec gołębi, które są niezwykle pożyteczne,...

Projekt i wykonanie: a3m agencja internetowa