...
Słońce już miało zaraz zajść i pozwolić ustąpić nocy. Henryk postanowił więc zatrzymać się w tym samym miejscu, gdzie kiedyś spędził kilka długich godzin z najlepszym szpiegiem króla. Wybrał dokładnie to samo miejsce. Rozpalił tam ognisko i po kilku chwilach nie mogąc zapomnieć człowieka, którego najbardziej podziwiał, położył się na ziemi i spoglądał w gwiazdy rozsiane po niebie rozmyślając o ich wspólnych przygodach.
- Witaj wędrowcze – zerwał się nagle na równe nogi, słysząc nieznany mu głos.
Przed nim stało dwóch identycznych mężczyzn z bronią w ręku. Jeden trzymał długi kij nad sobą i przeciągał się na nim, patrząc na niego pewnym siebie wzrokiem. Drugi zaś miał nietypowy miecz, przypominający bardziej tasak niż miecz. Bliźniacy stali przed nim pewni siebie i zadowoleni z jego reakcji wpatrywali się w niego uważnie.
- Długo kazać na siebie czekać - jeden z nich powiedział.
Henryk spojrzał na leżący na ziemi miecz, który niestety znajdował się o wiele za daleko niż tego pragnął.
- Kim jesteście?
Obaj spojrzeli na siebie i zaraz przystąpili do ataku. Rozpoczął trzymający kij i mimo że Henrykowi udało się kilku ciosów uniknąć, to w końcu dosięgnął go i uderzył w twarz, rozcinając mu policzek i przewracając go na ziemię. Wtedy przystanął, a zaatakował jego brat. Ten też był niezwykle szybki. Henryk wykorzystywał drzewa, za którymi chował się przed jego ostrzem, aż w końcu i on dosięgnął go i skaleczył w udo.
- Mówili, że ty być lepszy – odezwał się drugi z napastników zupełni obcym akcentem, opuszczając miecz do nogi i patrząc na krew spływającą Korbie z uda.
Henryk spróbował doskoczyć do swojego miecza, ale wtedy napastnik z kijem, skutecznie odrzucił jego broń na kilka metrów i znów zaatakował. Nacierał z różnych stron, pokazując swoje niebywałe umiejętności i szybkość, z którą Henryk już dawno się nie spotkał. Trafił go najpierw w brzuch, później w twarz i znów przewrócił go na ziemię. Jednak to tym razem nie przerwało jego ataku. Chciał dobić Henryka i uderzył z góry, ale ten odskoczył na bok w ostatniej chwili i chowając się za drzewem uniknął jego kolejnego uderzenia. Obaj bracia popatrzyli na siebie, zaskoczeni jego umiejętnościami, ale widząc ciężko dyszącego wędrowca znów zaatakowali. Tym razem zrobił to napastnik z mieczem. Siekał nim z góry, chcąc dosięgnąć go i rozciąć w pół, ale młody wojownik wciąż wykorzystując osłony z drzew, umiejętnie bronił się, aż w końcu znów został trafiony. Miecz jego napastnika rozciął mu skórę na lewej ręce i piersi, co natychmiast uszczęśliwiło obu braci. Henryk widząc ich rosnącą pewność siebie, kątem oka sprawdził, gdzie znajduje się jego miecz i stanął w miejscu zrezygnowany. Nie miał dokąd uciec, przez to spuścił głowę i trzymając się za rozciętą klatkę piersiową, czekał na ostatnie cięcie napastnika. Ten widząc nadchodzące zwycięstwo, powoli podszedł do niego i wziął zamach, by odciąć głowę swojemu przeciwnikowi. Henryk na to czekał. W ostatniej chwili schylił się i odskoczył w bok, by szybko pochwycić swój miecz do ręki.
- Mytir – rzekł drugi z braci z podziwem w głosie i dając znać swojemu bratu z mieczem w ręce, sam postanowił zakończyć ten pojedynek.
Tym razem Henryk już miał się czym bronić. Dawno nie walczył, ale z każdą sekundą walki nabierał pewności siebie i wpadał w szał bitewny trudny do zatrzymania. Jego przeciwnik nacierał coraz bardziej nerwowo, aż w końcu popełnił błąd i Henryk odbijając jego kij, zranił go w drugą rękę. Wtedy z pomocą przyszedł mu jego brat. Już nie był tak zadowolony z siebie, tylko w całości skoncentrowany na walce. Pokazywał cały wachlarz swoich umiejętności, próbował zaskoczyć przeciwnika, ale przez długi czas nie mógł go dosięgnąć. Do tego dołączył drugi napastnik i Henryk musiał uważać na ataki z dwóch stron. Kij był o wiele dłuższy od mieczy, przez to nieraz obijał go w żebra, czy twarz, rozcinając kolejne warstwy skóry. Poobijany i zakrwawiony Henryk czuł, że nie może dłużej się tak bronić. Obaj bracia walczący razem tworzyli bardzo zgrany duet, który z pewnością pokonał już wielu szermierzy. Nie chciał do nich dołączyć, przez to musiał zaryzykować. Skupił się całkowicie na przeciwniku z mieczem i zaatakował go z ogromną prędkością. Ten zaskoczony jego determinacją cofał się, odbijając z coraz większym trudem kolejne jego ataki. Drugi z napastników widząc, że jego brat znalazł się w opałach, zaczął okładać Henryka kijem po plecach, ale Henryk nie przestawał atakować. Był w transie bitewnym, z którego nie potrafił wyjść nie zabijając swojego przeciwnika lub samemu nie ginąc. Atakował nieprzerwanie, aż w końcu zdołał przebić swojego przeciwnika na wylot. Wtedy obaj bliźniacy stanęli zaskoczeni. Napastnik z kijem w ręce z niedowierzaniem patrzył, jak jego brat osuwa się na ziemię martwy.
- Orav! - krzyknął i z całą wściekłością zaatakował Henryka.
Uderzał ze wszystkich sił, próbując go dosięgnąć, ale Henryk wykorzystując teren sprawiał, że jego kij tylko obijał wszystkie drzewa wokół nich. Nerwy i zaślepienie zemstą tak nim zawładnęły, że przestał myśleć nad taktyką i gospodarowaniem swoich sił. Henryk tylko umiejętnie się bronił i unikał jego uderzeń, wyczekując aż też w końcu wyładuje swoją całą energię. Gdy kij w końcu opadł, a przeciwnik przystanął by zaczerpnąć powietrza, Henryk zaatakował. Zmusił przeciwnika do obrony, aż w końcu przeciął mu kij na pół i rozciął klatkę piersiową przeciwnika przez całą długość. Padł on na kolana bezbronny i patrząc z podziwem na Henryka, zapytał:
- Kim ty być?
- O to samo was miałem zapytać.
- Nikt nas nie pokonać.
- Kto was nasłał?
Na to pytanie nie miał zamiaru odpowiedzieć. Spojrzał tylko na swoją rozciętą klatkę piersiową i dotykając jej dłonią, skoncentrował się na ściekającej na ziemię krwi.
- Kto was opłacił? – zapytał raz jeszcze Henryk, przystawiając mu miecz do krtani.
Mężczyzna przeniósł swój wzrok na martwego brata, po czym powrócił wściekłym spojrzeniem na Henryka i błyskawicznym ruchem wyciągnąć zza buta sztylet, którym rzucił w stojącego tuż przed nim przeciwnika, przebijając mu klatkę piersiową tuż nad sercem. Korba cofnął się wyjąc z bólu, a napastnik wykorzystując ostanie siły, powstał z kolan i z gołymi rękami rzucił się na Henryka. Przewrócił go na ziemię i wyciągnął z jego rany sztylet, by podnieść go i wbić mu w serce. Korba z trudem powstrzymał opadające na niego dłonie z nożem. Siłowali się przez chwilę, aż w końcu napastnikowi zaczęło brakować sił. Krew z jego rany zbyt szybko wypływała, by mógł dłużej walczyć. Opadł z sił i przewrócił się bezsilny na ziemię tuż obok Henryka. Ten szybko sięgnął po sztylet i przewrócił się na swojego niedoszłego zabójcę. Przystawił mu go do gardła i zapytał raz jeszcze:
- Kto was przysłał?
Przeciwnik jednak nie miał już sił nawet na odpowiedź. Popatrzył tylko na Henryka i zamknął oczy, kończąc swój żywot. Wtedy dopiero adrenalina i szał bitewny młodego wojownika opadł. Korba zaczynał odczuwać każdą ranę, którą odniósł w walce. Siły zaczęły go opuszczać, przez co upuścił sztylet i przewrócił się na ziemię wykończony, a krew wypływała z jego licznych ran. Czuł, że nadszedł jego kres i nie miał sił, by zrobić cokolwiek. Leżąc, patrzył na rozgwieżdżone niebo nad jego głową i czekał już tylko na swoją śmierć. Zamknął oczy, gdy nagle usłyszał czyjś głos:
- Hej, żyjesz człowieku?
Nie miał sił na odpowiedź. Otwarł tylko z trudem oczy, by dostrzec zarys czyjejś twarzy pochylonej nad nim i stracił przytomność.
…
Fragment powieści pt.: „Królewski szpieg – Turnieje”
autor - Krzysztof Lip
Zainteresowanych moją twórczością zachęcam do wstąpienia na moją stronę internetową:
https://kristof694.wixsite.com/klip
Wyświetleń: 240 | Dodano: 2023-04-18 09:01 | Punkty od użytkowników: 0