...
Po kilku minutach opóźnienia Marek dobiegł do reszty grupy i przykucnął razem z nimi w zaroślach, tuż obok ścieżki.
- Gdzie twoja koleżanka?
- Musiała chwilę odpocząć, ale dobiegnie do nas - skłamał.
- Dobra, nie ma czasu. Ty - rzekł do Wojtka. - Idź na drugą stronę ścieżki, za tamto drzewo. Tam zaczaj się w krzakach i czekaj na mój sygnał. Tylko nie zmieniaj pozycji, żebyśmy nie strzelali do siebie. - Odwrócił się do Marka. - Ty położysz się obok tego drzewa. Będziesz miał tam idealną widoczność na całą ścieżkę. Ja będę za tamtym drzewem. Strzelamy, gdy będziemy mieli ich przed sobą, nie między nami, zrozumiano?
- Chyba tak - oboje odparli krótko i cicho.
- Nie słyszałem? Zrozumieliście!?
- Tak.
- Głośniej!
- Tak jest! - krzyknęli oboje.
- Tak już lepiej.
Nagle Zosia zapytała:
- A ja gdzie mam stać?
- Ty pójdziesz tam - pokazał miejsce oddalone o kilka metrów od ścieżki. - Tam się schowasz i wyjdziesz dopiero, gdy ktoś zawoła sanitariusza albo gdy będzie po wszystkim.
Przytaknęła i zaraz zapytała:
- A koleżanka?
- Już za późno dla niej. Niech poczeka przy tobie.
Zosia powoli ruszyła w wyznaczonym jej kierunku, a mężczyzna odwrócił się z powrotem do swoich dwóch pomocników:
- Byliście w wojsku. Wiecie jak się strzela?
Obaj popatrzyli najpierw na siebie, a później równocześnie pokiwali przecząco głową.
- Bez jaj, ale z was baby. Dajcie mi broń - zabrał Markowi pistolet i odbezpieczył go, mówiąc: - Tak odbezpieczacie, celujecie i strzelacie. Pamiętajcie, że to nie film. Tutaj amunicja jest na wagę złota. Od waszej celności i oszczędności naboi, zależeć będzie wasze i moje życie, więc strzelajcie celnie. - Widząc ich niepewność i strach na twarzy, dodał: - Nie miejcie dla nich litości, bo oni dla was jej nie będą mieli, a wierzcie mi, że jak zdążą użyć swoich karabinów, to będzie po nas... Zrozumiano?
Obaj znów przytaknęli głowami.
- Zrozumiano?! - krzyknął, aż ich wystraszył.
- Tak jest! - odpowiedział głośno Wojtek, a zaraz za nim powtórzył te słowa Marek.
- Jeśli żaden z was nie strzeli, to albo zginiecie z ich broni albo sam was zastrzelę. Zrozumiano?!
- Tak jest! - obaj głośno odparli przestraszeni jego realną groźbą.
- Tak więc na pozycje i czekać na mój sygnał.
- A jaki to sygnał? - zapytał Marek.
- Mój pierwszy strzał - odparł, uśmiechając się do nich. - Gdy pierwszy trup padnie na ziemię, wtedy zaczynacie strzelać.
Po tych słowach rozbiegli się na swoje pozycję, by przygotować się na akcję, która niechybnie ich czekała.
Marek uklęknął, zgodnie z rozkazem mężczyzny i musiał od razu przyznać, że miejsce to było doskonałą pozycją do zasadzki. Nie był widoczny ze ścieżki, bowiem chroniły go gęste zarośla i liczne drzewa oraz pagórek, za którym mógł w każdej chwili się schować. On sam natomiast miał przegląd na prawie całą ścieżkę przed sobą.
Wystawił przed siebie lufę pistoletu i czekał na nadejście żołnierzy. Czuł jak jego serce szaleje, a ręka trzymająca broń trzęsła się jak u paralityka. Próbował ją uspokoić drugą ręką, ale dużo to nie pomagało. Pocił się cały i czuł jak pot spływa mu po skroniach i plecach. Bał się wytrzeć go z twarzy, bo nie chciał spuścić broni z kierunku, z którego mieli przyjść. Jednak po kilku minutach czekania, które wydawały się teraz wiecznością, w końcu nie wytrzymał. Musiał odwrócić się i położyć broń na ziemi. Musiał się wytrzeć, nie mógł tego dłużej wytrzymać. Wytarł swoją twarz w koszulkę i właśnie miał wytrzeć w nią mokre ręce , gdy nagle usłyszał czyjeś głosy. Od razu nerwowo rzucił się na ziemię i wziął broń do ręki. Spojrzał na ścieżkę i dostrzegł pojawiających się na niej żołnierzy. Było ich czterech i szli, rozmawiając ze sobą i śmiejąc się, nieświadomi przykrej niespodzianki czekającej na nich. Marek wycelował broń w pierwszego z nich i czuł jak mu palec na spuście drży. Bał się, że za szybko go naciśnie i walczył teraz z nim, próbując go uspokoić, ale zarazem wiedział, że nie mógł spuścić celu z oczu. Patrzył na zbliżających się uzbrojonych młodych mężczyzn, którzy tocząc ze sobą swobodną rozmowę, wyglądali jak zwykli, niewinni ludzie, którym podobnie jak i im, wepchano broń do ręki. Nie wyglądali w ogóle na zimnokrwistych morderców z wioski.
Nagle przystanęli w miejscu, zaledwie kilkanaście metrów od niego i rozmawiając ze sobą w obcym języku, zapalili papierosy, wciąż z czegoś żartując i śmiejąc się wspólnie. Marek z każdą chwilą miał coraz to większe obawy, co do słuszności ich działania. Nie chciał do nich strzelać. Nie chciał w ogóle mieć broni w rękach. Nigdy nie myślał, że może kiedykolwiek dojść do takiej sytuacji, w jakiej teraz się znalazł. Przecież przed nim znajdowali się zwykli ludzie, tacy sami jak i on, a on ma ich zabić? W całym swoim życiu nigdy nikogo nie skrzywdził, a jedyny konflikt w jakim brał udział, to była szkolna bójka z kolegą z klasy. Ona i tak szybko zakończyła się rozejmem, który narzucił im wychowawca, pokazując, że są o wiele lepsze rozwiązania wszelkich konfliktów, niż przemoc.
Mężczyźni ruszyli dalej w drogę, zbliżając się do jego kryjówki, a sygnału do działania wciąż nie było. Marek już miał nadzieję, że ich zwariowany znajomy oprzytomniał i doszedł do takiego samego wniosku jak i on. Już chciał odłożyć broń z ulgą, gdy padł pierwszy strzał. Idący na samym przedzie żołnierz, padł martwy na ziemię. Zaraz za nim wystrzelił pistolet z drugiej strony. Wojtek wystrzelił raz, drugi, trzeci i też trafił. Marek przerażony widokiem umierających na jego oczach ludzi, tylko patrzył jak dwóch kolejnych żołnierzy, którzy unieśli broń w stronę Wojtka i już mieli ostrzelać jego miejsce, gdy i on wystrzelił. Zamknął oczy i strzelił kilka razy w ich stronę.
Tak na prawdę nie chciał nikogo trafić. Chciał uratować swojego kolegę i wystrzelić, by później nie zginąć z ręki ich szalonego dowódcy, po którym można było spodziewać się wszystkiego. Otwarł oczy i dostrzegł jednego z mężczyzn, który trzymał się za brzuch i próbował zatamować wypływającą na zewnątrz krew. Jego kompan dostrzegł Marka i już skierował broń w jego stronę, gdy znów padł kolejny śmiertelny strzał. Trafił go w głowę i powalił na ziemię martwego.
- Wow! - aż krzyknął prowadzący ich do boju mężczyzna, zadowolony z siebie. - Widzieliście ten strzał? Centralnie w głowę! Pięknie, co nie?
Wybiegł na ścieżkę i dumny z siebie podszedł do żołnierzy, odkopując od nich broń.
- Sanitariusz! - zawołał.
Od razu podbiegła do nich Zosia i przejętym głosem zapytała:
- Kto jest ranny?
- Ja nie - odpowiedział zadowolony z całej akcji mężczyzna. - A wy?
- My też nie - odpowiedział Wojtek dumny z siebie.
- Sprawdź ich, czy na prawdę nie żyją - powiedział do niej, wskazując na martwych żołnierzy. - Nie chcielibyśmy, żeby któryś nagle się podniósł i strzelił nam w plecy.
- Ale... jak?
Mężczyzna popatrzył na nią swoim surowym wzrokiem, wziął głęboki oddech i sam podszedł do leżących na ziemi martwych żołnierzy. Bez skrupułów strzelił w jednego, później następnego i jeszcze jednego, tylko ostatniego oszczędził, mówiąc dumnym z siebie tonem:
- Tego jestem pewny.
...
Fragment książki „Weekend w górach”
- autor Krzysztof Lip
Wyświetleń: 490 | Dodano: 2019-03-10 20:44 | Punkty od użytkowników: 0